Skip to main content

Czy wojna na Ukrainie ma szansę się zakończyć, czy może wszystko co się dzieje dookoła, wskazuje na to, że prędzej czy później rozleje się także na inne terytoria?

Rozmawiają Konrad Rękas z Myśli Polskiej i Mateusz Piskorski z Wbrew Cenzurze w gronie ekspertów z całego świata: płk Douglasem Macgregorem - ekspertem wojskowy, byłym doradcą administracji prezydenta Donalda Trumpa i Pentagonu; Larrym C. Johnsonem - ekspertem ds. bezpieczeństwa, byłym oficerem i analitykiem CIA; Georgem Gallowayem - liderem Brytyjskiej Partii Robotniczej i ruchu antywojennego, wieloletnim posłem do Izby Gmin; Christopherem Williamsonem - byłym posłem do Izby Gmin i członkiem gabinetu cieni Partii Pracy; Dianą Sosoacą - rumuńską senator, przewodniczącą partii SOS Romania; Grzegorzem Braunem - posłem na Sejm RP, liderem Konfederacji Korony Polskiej oraz Romanem Fritzem, wiceprzewodniczący Konfederacji Korony Polskiej.


Poniżej przedstawiamy Państwu artykuł autorstwa prof. Adama Wielomskiego -  polskiego politologa i publicysty, historyka idei, profesora nauka społecznych oraz nauczyciela akademickiego.

„Szczęśliwi ludzie, którzy nie mają historii”, czyli o wojnie na Ukrainie

Gdy ćwierć wieku temu pisałem moją pracę doktorską, poświęconą myśli politycznej francuskojęzycznego pisarza politycznego z przełomu XVIII i XX wieku Josepha de Maistre’a, to zwróciło moją uwagę ciekawe powiedzenie, które znalazłem w małej książeczce, którą napisał z okazji wybuchu Rewolucji Francuskiej w 1789: „Szczęśliwi ludzie, którzy nie mają historii”. Ten wielki krytyk tejże rewolucji chciał przez to rzec, że szczęście mają ci, o których czasach nie pisze się i nie dyskutuje. Oznacza to, że były to czasy szczęśliwe i spokojne, bez wielkich wojen i rewolucyjnych wstrząsów, tworzących historię. Ci, którzy „nie mają historii”, to ci, którzy przeżyli swoje życie w spokoju, nie wiedzieli wojen i rewolucji, a ostatecznie umarli we własnych łóżkach w otoczeniu rodziny. Jakkolwiek, być może, uda się nam umrzeć we własnych łóżkach i w późnym wieku, to już dziś możemy stwierdzić, że „będziemy mieli historię”. Naszą epoką żywo zajmować się będą kiedyś historycy, opisując ją jako czas, który wzorcem chińskim moglibyśmy określić mianem „walczących królestw”.

Generalnie w Polsce świadomość polityczna stoi niezwykle nisko. Widać to przy okazji dziejącego się na naszych oczach konfliktu zbrojnego na Ukrainie. Manipulowana przez służby specjalne, klasę polityczną i dziennikarzy opinia publiczna dostrzega jedynie jej najbardziej powierzchowny aspekt, a mianowicie zbrojną agresję Federacji Rosyjskiej na Ukrainę. Mało kto dostrzega, że jest to klasyczna tzw. proxy war (wojna zastępcza) pomiędzy Rosją a Stanami Zjednoczonymi. Dostrzeżenie, że chodzi o zmagania o hegemonię nad światem między Stanami Zjednoczonymi i Chinami w charakterystycznym dla Polski języku polityki ociera się wprost o „agenturalność” i „onucowanie”, gdyż przeciętny widz i komentator nie dostrzega, że głównymi stronami w tej wojnie nie są ani Rosjanie, ani Ukraińcy, lecz Amerykanie i Chińczycy. Podobnie jest z prawidłowym rozpoznaniem pozycji Francji i Niemiec w toczącym się konflikcie. Dominuje infantylne przekonanie, że Paryż i Berlin to „sojusznicy Putina”, a wielu uważa wręcz, że elity polityczne tych państw to „ruska agentura”. Prawie nikt nie widzi, że Berlin i Paryż znalazły w tej wojnie dogodny pretekst do przekształcenia Unii Europejskiej w federalne państwo imperialne, co Olaf Scholz wyłożył wprost w swoim przemówieniu w Pradze w dniu 29 sierpnia 2022 roku. Kto by jednak w Polsce czytał Scholza, który dla polskiej opinii publicznej, klasy politycznej i pożal się Boże analityków, jest tylko „aliantem Putina”!

Polacy wierzą, że w konflikcie zbrojnym między Ukrainą i Rosją swoje odbicie ma eschatoogiczne starcie dobra i zła w czystej i nieskażonej postaci, więc – logicznie – wybór jest wyłącznie między dobrem i złem. W wyborze tym nie ma miejsca na własnoręcznie definiowaną rację stanu własnego państwa i każdy, kto patrzy jakie mógłby z tej wojny wyciągnąć korzyści materialne, ekonomiczne, polityczne i militarnie automatycznie wrzucany jest do obozu zła, gdyż dobro rzekomo nie zna kategorii kompromisu. Ukraina ma moralne prawo do ziem zajętych siłą przez Rosją, a także do Krymu, Doniecka i Ługańska i każdy, kto ogląda się na swoje interesy tym samym „popiera Rosję”, czyli staje po stronie zła. W sumie dochodzimy do wniosku, że Polacy nie tylko nie umieją definiować i kierować się własną racją stanu, ale z tego swojego politycznego infantylizmu są wprost dumni. To tak jakby być dumnym, że z racji moralnej wyższości nie zdało się matury, gdyż egzaminator reprezentuje zło. W tej sytuacji oblanie matury staje się „moralnym zwycięstwem”. Dzieje Polski pełne są powalających sąsiednie narody „zwycięstw moralnych”, w odróżnieniu od zwycięstw politycznych. Nigdy nie rozumiałem tego polskiego samozachwytu nad własną głupotą polityczną. I pewnie już nie zrozumiem. Nawet nie wiem czy chcę zrozumieć.

Prawda jest zaś taka, że żadnemu z wielkich mocarstw nie chodzi o dobro Ukrainy. Rosja najchętniej zwasalizowałaby to państwo, wymusiła jego militarną neutralność na wieki i oderwała jego wschodnie i rosyjskojęzyczne regiony. Zresztą rosyjskie plany są dość jednoznaczne i nie ma sensu ich omawiać, gdyż to nawet polska opinia publiczna pojmuje. Jednak opinia ta już zupełnie nie pojmuje gry innych mocarstw, a żadnym z nich nie powodują czynniki idealistyczne, etyczne i altruistyczne.

Już na początku tego konfliktu zbrojnego prezydent Joe Biden ogłosił, że Stany Zjednoczone zadbają, aby konflikt ten „trwał długo”. Zauważmy, że nie stwierdził, iż celem polityki amerykańskiej jest zwycięstwo Ukrainy, a jedynie przedłużanie wojny. Po co? Aby wykrwawić Rosję, odizolować ją od innych państw, odciąć rynki zbytu eksportowanych przez nią surowców. Słowem, aby ją osłabić. Równocześnie szacuje się, że ok. 90% amerykańskiej pomocy dla walczącej Ukrainy to pożyczki, których wartość szacuje się na ok. 160 miliardów dolarów. Słowem, Rosja chce Ukrainę od siebie uzależnić i ograbić ją z ziem rosyjskojęzycznych, przy okazji najlepiej rozwiniętych ekonomicznie i zasobnych w surowce, gdy Stany Zjednoczone chcą sobie na jej ziemi zrobić poligon wojenny podobny do Hiszpanii lat 1936-1939, przy okazji uzależniając od siebie Kijów na następne dziesięciolecia finansowo i wykupując wszystkie wartościowe kąski pozostałe w ukraińskiej gospodarce.

Chiny popierają w tym konflikcie zbrojnym Rosję i będą ją popierać, gdyż: 1/ jak dżdżu potrzebuję syberyjskich surowców, dostarczanych im zupełnie bezpieczną drogą lądową; 2/ chcąc budować Nowy Jedwabny Szlak muszą go przepuścić przez Białoruś i kraje nadbałtyckie (w tych ostatnich projekt jest blokowany przez miejscowych atlantystów), albo przez Ukrainę, tak aby Szlak dotarł na Węgry. Chiny są zainteresowane zmiażdżeniem Ukrainy i jej podporządkowaniem Rosji, która musi na Kijowie wymusić zgodę na jego budowę. Jego zakończeniem nie będzie już jednak Polska (kto w Warszawie zauważył tę wielką stratę takiej oferty?), lecz prowadzące bardziej umiarkowaną politykę Węgry, które chyba staną się, w miejsce Polski, głównym hubem dla chińskich towarów jadących do Europy.

Z kolei Francja i Niemcy uznały, że toczący się konflikt zbrojny w sumie nie bardzo je interesuje, lecz to znakomita okazja do spacyfikowania zachodniej i środkowej Europy, aby pod hasłem walki z „autokracją Putina” stworzyć federalne państwo europejskie ze wspólną armią i polityką zagraniczną, co oznacza konieczność rewizji traktatów europejskich i zniesienia prawa veta przez poszczególne państwa. Oczywiście, tej skłonności Berlina i Paryżu do federalizmu prawie nikt w Polsce nie zauważył, a tego kto zauważył i zwraca uwagę, że tandem Niemcy-Francja prowadzi własną politykę i piecze na tej wojnie własną pieczeń, uważa się u nas – a jakżeby inaczej – za „ruską onucę”, ponieważ w świętej wojnie dobra ze złem na Ukrainie nie można być po własnej stronie i pilnować własnych interesów.

Komedyjność polskiej analizy politycznej swoje uwieńczenie znajduje w zupełnym niezrozumieniu panujących na świecie nastrojów. Polskie media, politycy i analitycy zupełnie nie dostrzegają tego, co dzieje się na świecie. Wskutek tego przeciętny Polak wierzy, że trwa jakaś ogólnoświatowa walka z Rosją i osobiście z Putinem. W rzeczywistości Afryka w ogóle się w tej kwestii nie wypowiada, nie widząc takiej potrzeby, a prawie cała Azja i Ameryka Łacińska sympatyzują z Rosją. Bynajmniej nie z powodu niechęci do Ukrainy, lecz z powodu dominujących na świecie nastrojów antyamerykańskich. Świat jest zmęczony amerykańską hegemonią, permanentnymi amerykańskimi wojnami i wyzyskiem wszystkich i wszystkiego przez wielkie amerykańskie korporacje. Równocześnie kilka zatrudnianych przez ukraiński MON anglosaskich firm marketingowych, od początku konfliktu tworzących masowo fake-newsy na temat pijaństwa, tchórzostwa i kolejnych klęsk wojsk rosyjskich, wmówiło Polakom bardzo skutecznie, że Rosja jest przeraźliwie słaba. Stąd wychowane na kulcie żołnierzy wyklętych młode pokolenie, siedzące sobie w klapkach przez ekranami komputerów, jest zachwycone wizją szybkiej i romantycznej wyprawy polskiej armii na Rosję, zdobycia Moskwy, podziału Rosji na kilka państw sukcesyjnych, z których przynajmniej jedno będzie polskim lennem. To efekt romantycznej idylli „wyklęctwa” przez dziesięciolecia tworzonej przez publicystów historycznych z IPN. Wojskowym idolem tych internautów jest gen. Skrzypczak, co drugi dzień ogłaszający jutrzejszą ostateczną klęskę armii Putina.

Problem w tym, że świat i realny układ sił w świecie wygląda zupełnie inaczej, niż jest to serwowane przeciętnemu polskiemu widzowi. Rosja nie została wcale wyrzucona ze świata. Przeciwnie, na naszych oczach upada projekt globalizacji. Świat już dostrzegł i skonstatował koniec amerykańskiej hegemonii i właśnie dzieli się na – używając popularnego w niemieckiej geopolityce pierwszej połowy XX wieku pojęcia – „wielkie przestrzenie”. Zamiast jednego zglobalizowanego świata, zarządzanego przez spekulantów z Wall Street i Dolinę Krzemową, wyłania się świat wielobiegunowy. Mamy zarysowane następujące bieguny: 1/ atlantycki (Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Europa środkowo-wschodnia, Japonia i Korea Pd.); 2/ europejski (tzw. stara Unia Europejska); 3/ euroazjatycki (Rosja i Chiny). Wiele państw jeszcze się nie opowiedziało i szuka dla siebie miejsca, czekając, aż mocarstwa pierwsze ustawią swoje figury. Do państw, które nie podjęły decyzji zaliczają się Indie i Arabia Saudyjska, Turcja, a w Europie Węgry. Przywódcy tych państw praktykują starą zasadę brydżową, że „mistrzowie licytują ostatni”. Dlatego właśnie polska klasa polityczna licytowała jako pierwsza…

Podział świata na wielkie przestrzenie zaskakuje widza polskiej telewizji, jednak już wielu analityków o tym pisało wcześniej. Wymieńmy tutaj Samuela Huntingtona i Johna Mersheimera czy Klausa Schwaba. Wszyscy oni pisali o końcu globalizacji jako procesu i globalizmu jako ideologii, ponieważ przyszłością świata jest porządek wielko-przestrzenny. Każda z tych przestrzeni będzie kształtować się wokół swojego centrum (Waszyngton, Berlin, Pekin), a pomniejsze państwa będą pełnić rolę słabszych partnerów i państw wasalnych. Każda wielka przestrzeń będzie miała odrębną ideologię/cywilizację i tworzyła w miarę autarkiczny system ekonomiczny, czego skutkiem będzie słynne już po Wielkim Resecie „przerwanie łańcuchów dostaw”, co dziś obserwujemy na własne oczy. Załamała się jedność świata, światowy handel, światowy porządek pracy i produkcji, a pomiędzy poszczególnymi wielkimi przestrzeniami zapanuje nienawiść polityczna, będąca skutkiem odmiennych interesów ekonomicznych, którym towarzyszyć będą odmienne cywilizacje i ideologie.

Dopiero analizując wydarzenia wojenne na Ukrainie z tej perspektywy możemy zrozumieć o co chodzi. Pęknięcie tektoniczne zglobalizowanego świata na wielkie przestrzenie przebiega tuż obok polskiej granicy. Toczy się walka o to czy Ukraina zostanie podłączona do wielkiej przestrzeni atlantyckiej czy do euroazjatyckiej, przy czym wątpliwe jest, aby budowane dziś na naszych oczach Federalne Państwo Europejskie dobrowolnie zrezygnowało ze swoich roszczeń w tym kierunku. Prawdę mówiąc, to wojna rosyjsko-ukraińska przypomina nieco wojnę domową w Hiszpanii (1936-1939), gdzie każde z mocarstw wypróbowywało najnowsze bronie i technologie oraz nowe techniki walki. I rozumieją to właściwie wszystkie poważne państwa. Nie jest to jednak rozumiane w Warszawie. Polska nie prowadzi polityki samodzielnej, a jej elity nie są zdolne do prawidłowego zdefiniowania własnej racji stanu, a nawet są dumnie, że tego nie czynią. Niestety, kto nie realizuje własnej racji stanu, ten skazany jest na realizację cudzej.

Jaki jest interes Polski w toczącej się wojnie? Wskażę na kilka najważniejszych, moich zdaniem aspektów:

1/ Polska zainteresowana jest szybkim pokojem, a nie przedłużaniem się wojny i jej eskalacją. Z każdym miesiącem tej wojny nasza gospodarka obciążona jest kosztami utrzymania milionów uchodźców, w kraju szaleje inflacja, a inwestorzy uciekają w bezpieczniejsze militarnie regiony. W dodatku stałe osiedlenie się w naszym kraju milionów uchodźców grozi upadkiem naszego państwa narodowego, które przeistacza się w państwo wieloetniczne, czyli słabe, bez spoistości, rozrywane konfliktami narodowościowymi. Naszej gospodarki nie stać na utrzymywanie milionów uchodźców, nie wspominając o pomocy dla Ukrainy, szczególnie, że w odróżnieniu od Stanów Zjednoczonych Polska daje pieniądze, zamiast je pożyczać na dobry procent. Eskalacja wojny grozi wciągnięciem nas w cudzy konflikt, a w najgorszym wypadku wybuchem ograniczonej wojny jądrowej, co przy naszym położeniu komunikacyjnym czyni nas pierwszym celem, aby zamknąć zaopatrzenie amerykańskie dla Kijowa. Dlatego winniśmy prowadzić mediacje pokojowe, mające na celu znalezienie kompromisu i pokoju. I nie łudźmy się: przyszłe granice Rosji i Ukrainy będą efektem sytuacji na froncie, a nie linijek na mapach z 2014 czy 2022 roku. Polska jest zainteresowana istnieniem Ukrainy, ale konkretne linie graniczne ukraińsko-rosyjskie nie mają dla nas szczególnego znaczenia i muszą zostać ukształtowane w dwustronnych negocjacjach.

2/ Uważam, że Polska nie jest zainteresowana wejściem Ukrainy do NATO. Taki akces byłby dla Polski sukcesem pozornym, czyniąc na całe następne dziesięciolecia członkostwo Kijowa w tym pakcie zarzewiem nowego konfliktu zbrojnego, który zawsze może się wymknąć spod kontroli. W naszym interesie jest Ukraina jako bufor pomiędzy NATO a Rosją (Eurazją), gdyż tylko taki system może zapewnić trwały pokój. Moskwa nigdy nie pogodzi się z Ukrainą w NATO, gdyż to oznaczałoby zagrożenie militarne Rosji ze strony Stanów Zjednoczonych. Podobnie jak w 1962 roku Stany Zjednoczone nie zgodziły się na radziecką obecność nuklearną na Kubie, tak w 2022 czy 2023 roku Rosja nie zgodzi się na amerykańską obecność nuklearną na Ukrainie. Obydwa mocarstwa były/są gotowe do uprzedzającej wojny, aby do tego zagrożenia dla siebie nie dopuścić. W interesie polskim jest zatem wieczysta neutralność Ukrainy i zakaz stacjonowania i przechodzenia przez nią obcych wojsk (także rosyjskich), gdyż tylko to zapewnić może trwały pokój.

3/ W najlepszym polskim interesie leży przesunięcie starcia Waszyngton-Pekin z Ukrainy do Azji, zapewne na Tajwan. Konflikt tak odległy nie grozi nam ani wciągnięciem w niego, ani skutkami ewentualnego ograniczonego konfliktu atomowego. Przesunięcie tego konfliktu umożliwi nam zajęcie się niezwykle poważnym zagrożeniem w postaci wchłonięcia Polski przez federalne państwo europejskie, do budowy którego dążą Niemcy i Francuzi. Nie uważam, abyśmy byli zdolni równocześnie być „państwem niemalże frontowym z Rosją” (Jarosław Kaczyński) i toczyć walkę z Niemcami i Francją, w oparciu o sam tylko Waszyngton. Polska zdaje się ignorować potencjalną możliwość, że któryś z kolejnych amerykańskich prezydentów zaproponuje Rosji odstąpienie od sojuszu z Chinami w zamian za zwrot w sprawie podziału wpływów w Europie wschodniej, a mówią i piszą o takiej perspektywie tacy amerykańscy klasycy teorii stosunków międzynarodowych jak wspomniany Mearsheimer czy Henry Kissinger. Szczególnie ten drugi nie wyraża prywatnych opinii, lecz stanowisko wpływowych amerykańskich kręgów.

Adam Wielomski
źródło: konserwatyzm.pl


Piotr Korczarowski o genezie konfliktu na Ukrainie:


Poniżej przedstawiamy Państwu kilka wypowiedzi dr. Leszka Sykulskiego - doktora nauk o polityce, kierownika pierwszych w Polsce studiów podyplomowych z zakresu geopolityki i geostrategii, posiadającego doświadczenie w pracy jako analityk do spraw bezpieczeństwa międzynarodowego w Kancelarii Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej.

„Patrząc na polską politykę zagraniczną, a właściwie na to, w jaki sposób polska dyplomacja i polskie centra decyzyjne realizują politykę anglosaską, a właściwie wielką geopolitykę, wielką strategię mocarstw anglosaskich - niestety obawiam się, że jesteśmy coraz bliżej wojny z Rosją, czy z państwem związkowym Rosji i Białorusi. Moje poglądy geopolityczne są od kilkunastu lat niezmienne (...) i zawsze głosiłem potrzebę polityki „zera wrogów wśród sąsiadów”, polityki wielowektorowej i zmiany polskiej polityki wschodniej. Uważałem, że polska polityka wschodnia jest polityką samobójczą, która prędzej czy później doprowadzi do katastrofy geopolitycznej i niestety obawiam się, że jesteśmy u progu tejże katastrofy. Nie dysponuję danymi wywiadowczymi, aby móc w przybliżeniu chociażby oszacować kiedy jest taka możliwość, ale analizując jaką politykę prowadzi Londyn, Waszyngton, jaką politykę prowadzą mocarstwa anglosaskie, które posługują się strategią back passing’u czyli takiej polityki, którą ja streszczam w określeniu „wyciąganie kasztanów z ognia cudzymi rękami” - uważam, że Polska jest wpychana w wojnę z Rosją i Białorusią. W interesie mocarstw anglosaskich, Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, jest maksymalne osłabienie Rosji cudzymi rękami - rękami Ukraińców, rękami Polaków, rękami Bałtów. Uważam, że tutaj mocarstwa anglosaskie będą się biły z Rosją do ostatniego Ukraińca, do ostatniego Polaka (tu oczywiście używam pewnej przenośni, hiperboli, przesady, chodzi o pokazanie pewnego mechanizmu). Sytuacja, w której Polska oddaje uzbrojenie Ukrainie i sami pozostajemy bez sprzętu pancernego w odpowiedniej ilości; sytuacja, w której mamy dopiero czekać na czołgi ze Stanów Zjednoczonych, z Korei - dwa różne modele, które potrzebują różnego zaplecza remontowego, logistycznego, gdzie trzeba wyszkolić załogi, pojedynczych żołnierzy, drużyny, plutony zgrać, kompanie, bataliony, brygady - to trwa, nie sześć tygodni ani sześć miesięcy, na to potrzeba co najmniej dwóch lat, żeby to miało sens, żeby to było wszystko zgrane.”

23 września 2022 r.

"Stany Zjednoczone nie rozpoczęły wspierania Ukrainy od roku 2022, ani nawet od 2014. Doskonale to opisuje pan profesor John Mearsheimer w książce „Wielkie złudzenie” , jest ta książka już w języku polskim, polecam, ona świetnie pokazuje na kilkudziesięciu stronach cały kontekst obecnego zaangażowania amerykańskiego w wojnę na Ukrainie, pokazuje, że rzeczywistość wcale nie jest czarno-biała. O tyle, o ile inwazję, każdą wojnę napastniczą, z punku widzenia etycznego, moralnego, z punktu widzenia prawa międzynarodowego należy potępić - ja również potępiam inwazję rosyjską na Ukrainę - to o tyle, z punku widzenia geopolityki, gry sił, układu sił i interesów, rywalizacji międzynarodowej ta sytuacja nie jest czarno-biała i doskonale to pokazują amerykańscy analitycy, tacy jak Mearsheimer, którzy pokazują, że Amerykanie od początku XXI wieku wpompowali miliardy, miliardy dolarów w celu złamania równowagi sił w Eurazji. W celu złamania równowagi sił w Eurazji chcieli wykorzystać swoją hegemoniczną pozycję, aby zdominować Rosję, aby wejść w przestrzeń postsowiecką. Cały ten problem, który obecnie obserwujemy na Ukrainie możemy powiedzieć, że symbolicznie rozpoczął się nie w roku 2014, ale w roku 2004 - osiemnaście lat temu, wtedy, kiedy na Ukrainie mieliśmy do czynienia z tak zwaną pomarańczową rewolucją czyli w próbą w ogóle wywrócenia tego stolika geopolitycznego w naszej części Europy. (...)

Co do tego nie mam najmniejszej wątpliwości, że Amerykanie przygotowują grunt polityczny. Natomiast spolegliwy wobec Waszyngtonu rząd w Warszawie realizuje bardzo sumiennie tę politykę, jaką jest przygotowanie informacyjne, psychologiczne i wreszcie logistyczne państwa polskiego do wejścia do wojny z państwem związkowym Rosji i Białorusi (...). Stąd takie wypuszczanie balonów próbnych, chociażby przez pana Prezydenta Andrzeja Dudę, który w wywiadzie dla Gazety Polskiej wspominał o tym, że rozmawiał z amerykańskim prezydentem o dyslokacji amerykańskiej taktycznej broni jądrowej na terytorium Polski; stąd ta dystrybucja tabletek z jodkiem potasu przez struktury Państwowej Staży Pożarnej; stąd ta cała inwentaryzacja schronów w Polsce, i tak dalej, i tak dalej... Ewidentnie mamy do czynienia z przygotowywaniem Polski do wejścia do wojny z państwem związkowym Rosji i Białorusi, co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. Pytanie jest fundamentalne: czy Polska jest dzisiaj gotowa na taką wojnę? (...) Polska nie jest gotowa do żadnej pełnoskalowej wojny, co więcej, Polska nie jest dzisiaj gotowa do żadnego większego konwencjonalnego konfliktu, chociażby takiego ograniczonego, ponieważ nie ma systemu obrony cywilnej, a to oznacza, że mielibyśmy hekatombę wśród ludności cywilnej. Wchodząc do jakiegokolwiek większego konfliktu zbrojnego skazywalibyśmy kobiety, dzieci na niewyobrażalne cierpienie. Nie idźmy na tę wojnę. (...)

Gdyby NATO miało interweniować, gdyby NATO miało przeprowadzić operację lądową, gdyby miało zamknąć przestrzeń powietrzną nad Ukrainą - dawno by to zrobiło. Nie ma takiej woli politycznej w Sojuszu Północnoatlantyckim. Najlepszym tego dowodem jest praca grupy roboczej Jermaka - Rasmussena (...). Ten Kijowski Traktat Bezpieczeństwa zdaniem jego autorów (...) nie miałby zastąpić NATO, nie miałby być żadnym przedsionkiem dla NATO, ale jeszcze dodatkowym zabezpieczeniem interesów Ukrainy. Moim zdaniem to jest mało prawdopodobne, aby taki Kijowski Traktat Bezpieczeństwa, w tej formie zaproponowanej we wrześniu 2022 roku, został podpisany, a cóż dopiero przystąpienie Ukrainy do NATO. Wśród trzydziestki tych państw, członków Sojuszu Północnoatlantyckiego, nie będzie jednomyślności w tym zakresie, nikt nie chce niepotrzebnie narażać swoich obywateli, swoich żołnierzy na walkę w myśl pewnej gry geopolitycznej, która nie jest do końca zrozumiała dla wielu społeczeństw tak zwanego kolektywnego Zachodu.”

17 października 2022 r.

Ukraina, Rosja i zmiana ładu międzynarodowego

„Już 07.03.2022 r. Dziennik Gazeta Prawna na swoim portalu internetowym zacytowała generała Waldemara Skrzypczaka, że wojna skończy się, cytuję: „za dwa-trzy dni, ponieważ Rosjanie już przegrywają”. Potem cała masa polskich dziennikarzy, komentatorów, różnego rodzaju użytkowników, zwykłych randomowych użytkowników mediów społecznościowych, mówiła, za każdym razem, właściwie nie ma tygodnia, żeby nie powtarzano, że Rosja nie ma sprzętu, że Rosja już nie ma czołgów, że nie ma już rakiet, że rosyjscy żołnierze nie mają kurtek ciepłych, nie mają kalesonów, nie mają skarpet, nie mają onuc - że tak to określę. No i tak dalej i tak dalej... Więc cała ta litania zaklęć i myślenia życzeniowego, myślenia romantycznego jest ogromna, natomiast ja dostrzegam tutaj ogromne niebezpieczeństwo w tego typu retoryce, w tego typu lekceważeniu Rosji - mianowicie próbę przygotowywania polskiego społeczeństwa do udziału Wojska Polskiego w wojnie. Ta retoryka, którą obserwujemy jako żywo przypomina retorykę i propagandę Sanacji z lat 30., zwłaszcza po 12 maja 1935 roku, po śmierci marszałka Piłsudskiego, to co robił Śmigły Rydz, co robił Ozon - „silni, zwarci, gotowi, Niemcy mają tekturowe czołgi, Niemcy praktycznie mają mniejsze spożycie ziemniaków niż w Polsce, nie mają szans z wojskiem polskim” - i tak dalej, i tak dalej. Bicie w te bębny [red. wojenne] było bardzo mocne, jak się skończyło wszyscy wiemy. I dzisiaj obserwujemy bardzo podobne mechanizmy: „Rosja jest słaba, właściwie Putin traci już władzę, jest jakiś spisek na Kremlu, Rosja się rozpadnie, kolaps Rosji nastąpi w 2023 roku, trzeba wykorzystać szansę, dobić niedźwiedzia”. Bicie w te bębny wojenne jest bardzo silne, coraz silniejsze w Polsce. I tutaj wyjątkowo, wyjątkowo, zgadzam się z dr. Jackiem Bartosiakiem, który w ostatnim wywiadzie dla pana Piotra Zychowicza powiedział, że Amerykanie będą naciskać na to, aby Wojsko Polskie wzięło udział w tej wojnie, ponieważ to Ukrainie kończą się rezerwy, to Ukraina ma problem z uzupełnieniami, sporo młodych osób w wieku poborowym, sporo młodych mężczyzn wyjechało także do Polski, którzy nie chcą walczyć za Ukrainę. I tutaj Amerykanie chcą stworzyć ten kordon sanitarny, chcąc osłabić Federację Rosyjską, będą potrzebowali świeżej krwi, będą potrzebowali świeżego mięsa armatniego. I obawiam się, że niestety ta cała retoryka w polskich mediach, w tym mediach społecznościowych, w mediach rządowych jest obliczona na wciągnięcie Polski w tę wojnę.”

17 października 2022 r.

„Tak naprawdę dzisiaj ta potężna walka nie rozgrywa się polu bitwy. Nie pod żadnym Mariupolem, nie pod żadnym Chersoniem, nie pod Charkowem i nie pod Warszawą się będzie rozgrywać. Ona się rozgrywa w świadomości ludzkiej - to jest najważniejsza, mówiąc żargonem akademickim, przestrzeń kognitywna. To jest najważniejsza przestrzeń walki, jaka dzisiaj występuje. I najważniejszą suwerennością, której możemy dzisiaj bronić, to jest suwerenność kulturowa.”

10 października 2022 r.

Rozmowa Leszka Sykulskiego z Sebastianem Pitoniem


Grzegorz Braun, 26.09.2022 r.: „Nie będzie żadnego życia, jeśli nie powrócimy do business as usual [dot. zniesienia sankcji wobec Rosji - red.]. Nie chcemy znaleźć się w środku jakiejś międzykontynentalnej wojny każdego z każdym o wszystko.”

Grzegorz Braun już w 2016 roku ostrzegał„NIE IDŹMY NA WOJNĘ!!!”:

„Jeśli dzisiaj prowadzi się polską politykę na gruncie takiego błędnego przekonania, że jest jakieś nienaruszalne status quo w świecie - to jest wyraźna pomyłka. Właśnie w tych latach, w tych dniach, okazuje się, że takie status quo wieczne nie istnieje. To z jednej strony, że ono nie istnieje, a z drugiej strony nie ma żadnej konieczności historycznej, nie ma niczego, co by nam kazało postępować tak czy inaczej; co by nas zmuszało do wpychania się samemu w jakieś sytuacje bez wyjścia, w sytuacje bezalternatywne - dlatego że wszystko może być. (...) Dlatego dzisiaj o tym trzeba mówić, bo nie wiemy co będzie za cztery lata. Ale jedno wiemy doskonale, że na pewno świat będzie zmieniony nie do poznania. Proszę Państwa, czy rok temu o tej porze, gdybyśmy tak rozmawiali, to krakanie o tym, że będzie jakaś wojna - czy to Państwa by przekonywało, czy byście to traktowali jako prognostyk człowieka zdrowego na umyśle? No nie. Więc wojna już się toczy i my bierzemy już udział w tej wojnie. Więc, na litość Boską, nie idźmy w pierwszym szeregu, gdyż nie mamy rezerw - biologicznych, materialnych. Starajmy się ugrać, co tylko jest do ugrania. Ja nie mówię, żeby spasować, żeby ta elita aspirująca w związku z tym miała ogłosić odwołanie godziny „W”, rozejść się do domów i nie zabiegać o władzę w Polsce. Ale zwracam uwagę, że przejęcie władzy w Warszawie przez ekipę alternatywną, aspirującą, patriotyczną, prawicową, będzie równocześnie - i niech to nie brzmi zniechęcająco, to tylko brzmi ostrzegawczo - że będzie to jeden z najniebezpieczniejszych momentów w naszej współczesnej historii. Dlatego, że będzie to moment, w którym Adam Michnik z kolegami z gwiazdy śmierci znowu zacznie tłumaczyć w Paryżu, że w Warszawie doszli do władzy faszyści. I teraz jeśli my wkręcimy się głębiej w tę wojnę, albo nawet bez wkręcania się bezpośredniego - jeśli będziemy mieli na przykład wzmożoną migrację uchodźców w Europie Środkowej, wzmożoną migrację uchodźców, to wtedy bardzo łatwo, proszę Państwa, o wygenerowanie incydentów. Skoro można było wygenerować Majdan w Kijowie, to naprawdę bardzo łatwo wygenerować w Polsce jakieś straszne akty ciemnoty, przemocy, rasizmu, antysemityzmu. I wtedy, proszę Państwa, przy roztrwonieniu wcześniejszym sił, które jeszcze ta atrapa państwa polskiego ma, jakąś siłą inercji - będziemy mieli (bardzo łatwo mi to sobie wyobrazić) wezwania nie do interwencji, nie do napaści, tylko do pomocy międzynarodowej, tak - pomocy. Jeśli jeszcze, w tak zwanym międzyczasie, zostaniemy wszyscy zbombardowani jakimś kryzysem finansowym, który z dnia na dzień zostanie zarządzony przez lichwiarzy, którzy przecież właśnie patrzą na nas i widzą, że z Polakami to słabo idzie, Polakom się ciągle w niezadowalającym tempie robi wodę z mózgu, Polacy są ciągle oporni, ciągle ten pacjent się wybudza przy tej operacji i w sposób niekontrolowany macha kończyną i psuje (...) A zatem jak w banku, jak amen w pacierzu, należy się spodziewać próby realizacji scenariusza tyle razy przećwiczonego, który polega na tym, że się pociąga za sznurek i Polacy sami, z radością, za wolność waszą i naszą, popełniają harakiri. Ten scenariusz jest już grany i będzie dalej realizowany i tego należy się wystrzegać. Nauczmy się czegoś na naszej własnej historii.”

Grzegorz Braun, 2014 r.

„Czy znów idziemy na wojnę?” - Grzegorz Braun, 26.09.2014 r.:

Grzegorz Braun w Klubie Ronina 7.04.2014 r.:

Nic nie będzie stracone przez pokój, wszystko może być stracone przez wojnę.

07.03.2022 r. Grzegorz Braun na portalu Twitter polecił zapoznanie się z orędziem papieża Piusa XII z ostatnich dni sierpnia 1939 r., które dostępne jest tutaj

 

***

„Pewnego dnia ogłoszą wojnę,
lecz nikt na nią nie przyjdzie.”
Carl Sandburg